piątek, 24 grudnia 2010

Wesołych Świąt!


I wszystkiego dobrego. Pokoju w sercu, pogody ducha, radości. I wielu uścisków, uśmiechów i pocałunków w tę Noc :)
Tego życzę moim drogim Czytelnikom ja,

Ewa

poniedziałek, 20 grudnia 2010

Aktualności rozliczne

Moi drodzy,
nagromadziło się trochę wątków i pytań z Waszej strony, więc piszę nowiutkiego posta, żeby sprawy uporządkować.

1. ANIOŁY czyli konkurs:
z niepoprawnym optymizmem dam Wam jeszcze trochę czasu (w końcu ferie się zaczynają, prawda?) i rozstrzygnę konkurs w pierwszym tygodniu stycznia 2011r.

2. Almos pyta (vide poprzedni post) o przyczyny popularności literatury pozmierzchowej i pokrewnej. No... Ja tu nie jestem specjalistą, tylko beneficjentem :)
A na poważnie: zgadzam się, że tęsknota za bliskością, jak piszesz (ja bym raczej stawiała na miłość) jest właściwa rodzajowi ludzkiemu. I to nie tylko dziewczętom i kobietom. Nie dziwota więc, że wątki takie mnożą się w sztuce, zwłaszcza tej, która pozwala na opowiedzenie historii. I tu już znaleźć można dużo wiarygodnych opracowań naukowych: fabuła, gawęda, baśń - to działa na człowieka. Nieważne, czy to babcia opowiada nam coś do snu, czy czytamy powieść, czy oglądamy perfekcyjnie zrobiony film hollywoodzki - to odpowiedź na tę samą potrzebę. Więc zmierzchopodobne produkcje nie są jakimś znakiem czasu - weźmy poczciwego Don Kijote zaczytującego się w romansach rycerskich, z których Cervantes otwarcie kpi, a które my dziś czytamy z nabożnym szacunkiem przed maturą z polskiego. Osobiście uważam, że tęsknota za miłością, przygodą i wielkimi czynami to pragnienia, które jak najlepiej świadczą o człowieku. Mam też wrażenie, że po latach udajemy tylko, iż to relikty dzieciństwa pozostawione daleko za nami.
Zgadzam się, że tego rodzaju literatury namnożyło się ponad miarę. Nie powiem, trochę mi przykro, że siłą rzeczy muszę się ze swym debiutem w tej szufladce znaleźć. No, ale ja po prostu MUSIAŁAM napisać "Innych" - to była presja wewnętrzna i tu już nie stać mnie na analizy.
Żeby jeszcze pomiażdżyć trochę konkurencję na rynku wydawniczym: drażni mnie w tym nurcie uparte zaprzeczanie wielowiekowej tradycji, która jednak twory takie jak demony, wąpierze i inne wilkołaki zdecydowanie stawiała po "ciemnej stronie mocy", a rodzajowi ludzkiemu nakazywała heroiczną walkę z nimi. A tu mamy plejadę bojfrendów, którzy, co prawda potępieni, ale w sumie fajne chłopaki są.

3. I wreszcie Atomowy Plemnik i Gabriela :)
No, dziękuję Wam. Dziękuję stokrotnie za dobre, krzepiące słowa. Cieszę się, że książka Wam się podoba. To ogromnie miłe i bardzo mobilizujące.

4. Do wszystkich: potrzebuję sprawdzonego przepisu na ciasteczka. Żeby były dobre i żeby trudno było coś zmaścić w procesie produkcji. Proszę, podzielcie się swym doświadczeniem!

5. Uff!

piątek, 10 grudnia 2010

UWAGA!

Moi drodzy!

Mam ważne wieści: oto Wydawca (mój, a jakże) zdecydował o przedświątecznej promocji. Można teraz kupić pierwszy tom "Innych" po wyjątkowo okazyjnej cenie, ucieszyć darem przyjaciół lub rodzinę, sprawić, że więcej osób będzie wypatrywało z początkiem Nowego Roku kolejnej części mego dzieła i przy okazji uszczęśliwić Waszą, niezmiennie Wam oddaną i pracującą wytrwale autorkę (czyli mnie).

Fajny plan?
No pewnie! :)

Polecam Waszej łaskawej uwadze stronę Wydawnictwa Dębogóra

wtorek, 30 listopada 2010

Konkurs c.d.

Drodzy moi!

Już się poprawiłam, nabrałam ducha i chęci do pracy oraz "jeszcze więcej optymizmu życiowego".
Teraz Wy: ślijcie anioły i nie wymyślajcie w zamian pocieszających fraz dla początkującej autorki :) W tym czasie może bowiem powstać dobre zdjęcie. Śnieg już spadł, cmentarne anioły ubrały się w czapy i kożuchy. Jak jest z pozostałymi - nie wiem, ale liczę, że dowiem się tego z Waszej pracy twórczej.

No. Konkurs trwa, nagrodę przewidziałam. Taką osobistą bardziej. W rodzaju "gwiazdy oddają swe intymne pamiątki na aukcję charytatywną" :) Z małymi modyfikacjami w okolicach pojęć "gwiazdy", "intymną" oraz "aukcję"...

A gdzie obiecany rysunek?! (właśnie mi się przypomniało).

Aha, jeszcze jedno: nie wiecie może, czemu spaniele nie lubią chodzić po mrozie?

Pozdrawiam Was serdecznie. I do roboty!

sobota, 27 listopada 2010

Mną się nie przejmujcie...

Tak tylko zaproponowałam ten konkurs. Oczywiście nie nalegam, byście się produkowali jakoś szczególnie, poświęcali czas i ryzykowali złapanie kataru w plenerze (śnieg z deszczem).
W zupełności wystarczy, że odpowiedziały 3 osoby. Jest to wynik, który zrobi zapewne wielkie wrażenie na moim Wydawcy. Pomyśli on, że wielka jest moja siła oddziaływania jako pisarki, skoro aż trzy Czytelniczki zamieściły zdjęcia w odpowiedzi na me wezwanie. Będzie wstrząśnięty i zachwycony, przyspieszy wydanie drugiego tomu "Innych" oraz nalegał będzie na podpisanie ze mną kontraktu na siedem kolejnych. Skoro moi Czytelnicy są gotowi rzucić wszystko i w liczbie trzech zabawić się proponowanym przeze mnie konkursem fotograficznym, to znaczy, że moje kolejne książki będą się cieszyć porównywalnym zainteresowaniem. A to, prócz przymnożenia wartości literackich, oznacza też ogromne profity pieniężne, na które wszak żaden wydawca nie może być obojętnym.
Zatem dziękuję za porażającą frekwencję i tak potrzebną mi w tym czasie inspirację.
Życzę także miłej niedzieli.

Ewa Draga

poniedziałek, 15 listopada 2010

Konkurs...

Kochani,

mam prośbę. A właściwie zachętę. Propozycję raczej :)
Chciałabym wrócić tutaj do "anielskiego" tematu. Piszę właśnie drugi tom "Innych", a to sprawia, że właściwie jestem gdzie indziej... A ponieważ bardzo chcę się z Wami "widywać" na blogu i facebooku, czuję teraz pewien niedosyt kontaktu, bo pochłania mnie pisanie powieści.
Postanowiłam więc, że będziecie mnie aktywnie inspirować. W ramach tego ogłaszam konkurs fotograficzny. Na razie bez nagród - nie powinno to zniechęcać prawdziwie uduchowionych artystów, nieprawdaż (celowo nie stawiam tu znaku zapytania).

Proszę Was o wizerunki aniołów. Nie ograniczajcie się do fotografii cmentarnych - można wszak w anielskość ubrać modela lub modelkę. Można też wykorzystać sielskie klimaty zbliżających się Świąt - co komu w duszy gra. Szczegółowe instrukcje byłyby nie na miejscu.

Proszę i zachęcam! I zaczynam niecierpliwe zaglądanie na mój profil facebookowy.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Anioły


Jakoś dobrze komponują się z tematem spraw ostatecznych, prawda? Przyciągają wzrok do pomników nagrobnych, czuwają nad mogiłami, szczególnie często powoływane na strażników maleńkich grobów, tych "niesprawiedliwych", najtrudniejszych do oswojenia.

Dziś Anioł Śmierci z cmentarza na Rossie. I jeszcze wiersz Puszkina.

Światłością lśniąc, u wrót edemu
Stał z głową opuszczoną Anioł,
A buntowniczy, mroczny demon
Krążył nad piekła złą otchłanią.

Duch zaprzeczenia, duch bluźnierczy
Spoglądał na czystego ducha
I słodkim żarem po raz pierwszy
Miłośnie drgnęła istność głucha.

Nienadaremnie, rzekł, zaznałem
Blasku, co spłynął mi od ciebie:
Nie wszystkim w świecie pogardzałem,
Nie wszystkom nienawidził w niebie.

czwartek, 28 października 2010

I coś ty zrobiła...

Czy znacie kogoś, kto przy każdej okazji używa uniwersalnej odpowiedzi, charakterystycznego zwrotu, który ma pasować do każdej sytuacji? Podam przykład: sąsiadka przychodzi do mojej mamy wymienić się "newsami" o lokalnym lub światowym zasięgu. Prócz wygłoszenia swoich, lubi wysłuchać drugiej strony. A druga strona niezmiennie słyszy potem zdanie: "tyś jest głupia!".
Dodam, że pani sąsiadka absolutnie nie deprecjonuje zalet umysłowych mej rodzicielki. Wyraża po prostu zadziwienie, a czasem wstrząs, przyjmując całą sobą wiadomości o postępowaniu ordynatora szpitala czy o cenach bananów w pobliskim sklepie.
Ja mam natomiast kolegę, który wciąż powtarza zdanie : "i coś ty zrobił(a)?". Na początku bardzo mnie to stresowało, bo łatwo mi wmówić odpowiedzialność za rzeczy niezależne ode mnie, lecz szybko uzmysłowiłam sobie, że nie moją są winą ceny benzyny, trudne egzaminy na studiach i że to nie ja opróżniłam jego lodówkę u progu niedzieli.
To było kilka lat temu, teraz już sobie radzę. Nieliczne są sytuacje, kiedy Tomek utrafia w miarę logicznie ze swoją odzywką. Do takich należał na pewno przyspieszony kurs higieny, który musiała przejść jego jamniczka Mela w okresie szczenięcym. "I coś ty zrobiła?!" - słyszeliśmy wtedy z sąsiedniego pokoju podczas wizyty u Tomka, no i miało to jakiś sens, choć Mela nigdy nie odpowiedziała na tak postawione pytanie, a i gołym okiem było widać, co zrobiła na panelach sypialni.
Mną najbardziej wstrząsnęło, kiedy Tomek zadał mi swe pytanie tuż po ogłoszeniu wyników pierwszych wyborów, w jakich wzięliśmy udział jako pełnoletni obywatele. Ale poczułam też, że naprawdę przyszłość mego kraju leży w moich rękach! :)

środa, 13 października 2010

Wymagania

Przyszła do mnie wczoraj nastoletnia córka mojej profesorki z podstawówki, jedna z pierwszych czytelniczek "Innych". Lubię ją bardzo i wdzięczna jestem za okazaną pomoc - jako konsultant okazała się nieoceniona!
No i przyszła na herbatkę. Towarzyszył jej młodzian, na którego spoglądała wzrokiem bardzo wymownym, a wzrok wyrażał mniej więcej to: "no, przyszłam dziś tutaj, by choć przez chwilę rozkosz obcowania z Michasiem stała się i twym udziałem. On jest taki cudowny, a ja ciebie lubię, więc przyszłam."
Spoglądam zatem na Michasia i moje pierwsze wrażenie zaczyna się pogłębiać: przede wszystkim M. traktuje swoją ukochaną(?) jak powietrze. Skupia się wyraźnie na tym, by okazać mi, że należy do tej samej kategorii wiekowo-doświadczeniowej, co ja - ma w końcu osiemnastkę, a ta laska obok niego ledwo wydobyła się z szesnastki. Michaś okazuje mi swą dorosłość okraszając swe niezbyt lotne wypowiedzi słowem "kurwa" w co drugim zdaniu. A ja bardzo nie lubię, kiedy ktoś mówi to słowo, zwłaszcza podszczypując brudnymi paluchami frędzelki mojej irańskiej narzuty na sofę.
Tak sobie patrzę i nie wierzę własnym oczom: ona naprawdę się w nim zakochała, bo ani jego pogardliwy do niej stosunek, ani ewidentne chamstwo okazywane podczas wizyty u nieznajomej mu wcześniej kobiety zdają się jej nie przeszkadzać...
Lubię ją na tyle, że usiłuję wydobyć z Michasia jakąś cnotę. Zapytuję więc, co go interesuje choć wydaje mi się, że ubrany od stóp do głów w przybrudzoną skórę Michaś raczej nie odpowie, że jest pianistą, programistą lub obiecującym ekonomistą. No i faktycznie: M. miał szansę opowiedzieć mi zajmująco choćby o swoim ulubionym zespole lub skuterze, ale zamiast tego wzruszył tylko ramionami, sięgając do kieszeni spodni po zmiętą paczkę fajek. Zmroziłam go wzrokiem, ale rychło przekonałam się, że zmrażać wzrokiem to ja mogę wrażliwych dżentelmenów, a nie tego "kurwa-troglodytę". Michaś umieścił papierosa w dziobie, więc powiedziałam mu, że tu się nie pali. Mój gość po raz kolejny wzruszył ramionami.
Odpłynęłam na chwilę myślami przypominając sobie, jak odwiedziła mnie w zeszłym tygodniu moja młoda sąsiadka, której historię opisywałam niedawno. Otrzymałam wtedy od jej męża orchideę, zostałam nazwana ich "dobrym duchem" i zasypana opowieściami o wspólnym szczęściu, które to entuzjastyczne wyznania żony przystojny wybranek (odziany w elegancką choć niezobowiązującą marynarkę) hamował dyskretnie, całując jej dłoń.
Z zamyślenia wytrącił mnie głos Michasia oznajmujący, że on "już, kurwa, musi iść". Wzruszyłam więc ramionami, a oni poszli.

Smutno mi niewypowiedzianie, bo wiem, że Michaś nie jest jedynym bęcwałem profanującym piękno swego imienia oraz naiwną ufność młodego dziewczęcia. Ale tak to już jest, że po świecie chodzi dużo bęcwałów i trudno oskarżać przyrodę, że toleruje taki stan rzeczy.
Tym, co mnie dziwi jest postawa owych dziewcząt. Mówi się, że miłość jest ślepa. A ja Wam powiem, wczuwając się w styl Michasia, że gówno prawda: nie ma nic jaśniej widzącego niż miłość. I jeśli widzę, że mój ukochany to leń, brudas i cham, to im bardziej go kocham, tym prędzej uświadomię mu jego nędzę i nalegać będę na zmiany. A zanim owe nastąpią, niech mnie nie trzyma nawet za rękę i niech nie dotyka orientalnej narzuty moich przyjaciół. A kiedy już będzie kimś w rodzaju Stasia Tarkowskiego, chętnie padnę mu w ramiona.
Powiecie, że to niemożliwe i że na uczucie nie ma mocnych. Też się nie zgodzę. Kiedy byłam w szkole, uznałam, że trudno mi żywić miłość do kogoś, kto nie może sam o sobie decydować, boi się pani z matematyki, a namiętność potrafi okazać grając w Doom 2. Poczekałam więc cierpliwie i znalazłam kogoś o szerszych horyzontach emocjonalnych i umysłowych.

Powiecie może, że nie można mieć za dużych wymagań? To już jest jeden z najniebezpieczniejszych mitów! Trzeba wymagać STRASZNIE DUŻO, od siebie i od innych. "Nawet jeśli inni od was nie wymagają", jak to powiedział ktoś mądry, oczywiście wiecie, kto.

Pozdrawiam i życzę trafnych wyborów!

poniedziałek, 4 października 2010

Najlepsi!

Się zdenerwowałam. Oto w szanującym się (?) tygodniku napisano, że pan X, twórca prezentowanego tam felietonu, jest autorem "najlepszego polskiego kryminału". Koniec opisu. Zapytują więc: najlepszego według kogo lub czego? Wyroczni delfickiej, wszystkowiedzącej Wiedźmy Pleple czy może innego "ałtorytetu"? Tego bowiem nie dopisano, a przyzwoitość i uczciwość nakazywałyby wyjaśnić, że szacowne grono czterech krytyków literackich lub pięciu psiapsiółek spotkało się przy kawie i uradziło, że książka jest najlepsza, a nie wpychać mi tu, jak jakiejś niesamodzielnej umysłowo idiotce, gotowego debeściaka. Nawet gwiazdy, co ze sobą tańczą są typowane przez esemesy na oczach milionów albo miażdżone przez taką temperamentną brunetkę z jury. I każdy wie, że tam "najlepsi" znaczy wybrani przez znane z gęby towarzystwo tudzież hojne esemesowanie określonego procentu widzów.
Bardzo mię to wnerwiło! Oczywiście, zajrzawszy do internetu znalazłam kryteria owej najlepszejszości i dziwię się, czemu poskąpiono ich w stopce dotyczącej autora.

A może zacznę się podpisywać "Ewcia, autorka najlepszej powieści dla młodzieży"? :) Co Wy na to?
Nie, jestem jednak zbyt uczciwa. Najpierw zagłosujcie. Jeśli zbiorę 10 głosów poparcia, to zmienię podpis :) Wystarczy, nie?

Pozdrawiam!

poniedziałek, 27 września 2010

Inni


Nie jest łatwo...
Pracuję ciężko nad drugą częścią i muszę się Wam zwierzyć, że chyba jestem już na etapie, w którym pisanie to ciężka praca, a nie tylko świetna zabawa, znam już jego ciemne strony. Czyżbym tak szybko awansowała w trudnym fachu pisarza?
Widzę teraz, jak trudno ogarnąć historię, która już przecież ISTNIEJE. Ja jej przecież nie wymyślam, na Jowisza! Muszę "tylko" umieścić to wszystko w mym laptopie. Jest jednak sporo przeszkód. Przede wszystkim Karolina. Kiedyś myślałam, że to tylko taka figura retoryczna kiedy ktoś mówi, że jego bohater robi, co chce. Teraz wiem, że zwrot jest boleśnie dosłowny. Wierzcie lub nie, ale ona mnie coraz częściej po prostu denerwuje!
Ech, tracę zapał i chęć :(
Podsyćcie jakoś moją wolę walki, proszę.

A różyczka fajna? Katowicka, z rabatki na placyku. Akty fotografomanii polepszają mi trochę humor...

piątek, 17 września 2010

Ucieczka!

Słuchajcie, co za historia! Oto w moim bezpośrednim sąsiedztwie mieszka sobie pewna dziewczyna, bardzo ładna - buzia obsypana jasnymi loczkami, usta w kształcie serduszka. I ta dziewczyna (imię pominę, gdyż historia, dość gorąca, jest sensacyjnym newsem w naszej okolicy)zakochała się. Nie jest to czyn oryginalny, zgadzam się, jednak ona, zakochawszy się sześć lat temu (a stuknęła jej wtedy trzynastka) wytrwała w owym uczuciu do września tego roku i nic nie zapowiada zmian. Wybranek jej nigdy nie był lubiany przez rodziców (ach, jakie to klasyczne!) - starszy o całe sześć lat mechanik samochodowy - oto definicja złej partii według rodziców dziewczęcia (prawnicy, obydwa samochody konsekwentnie naprawiali w innym warsztacie niż "zięciowy", prowadzony przez jego tatę). Kiedy młodzi się poznali, chłopak miał lat dziewiętnaście, zarabiał pieniądze pracując u ojca i deklarował, że zawód mechanika to jest to. Jednak nie chciał, żeby dziewczyna musiała się kiedyś za niego wstydzić (tak mi to wtedy opowiadała sama oblubienica), więc zdał na politechnikę, którą ukończył w ubiegłym roku z wyróżnieniem, zyskując dodatkowy zawód i zarobek (informatyka). Nie nawróciło to jednak "teściów", którzy nadal nieprzychylni byli związkowi. No i nadszedł czas kary! Oto w ubiegłym tygodniu młodzi zbiegli z Katowic i zawarli ślub w nieodległych Piekarach Śląskich. Wstrząśnięci prawnicy po raz pierwszy odwiedzili warsztat ojca chłopaka, a to w celu zrobienia awantury, jak głosi plotka. Jednak świeżo upieczony teść nie podzielał ich oburzenia, a nawet przyznał się, że uczestniczył w ceremonii. Zapewnił ich ponoć, że na synu nigdy się nie zawiódł, wierzy w jego rozsądek i osobiście nie dziwi się, że dopuścił się raptus puellae (choć może wyraził się inaczej). W każdym razie uznał, że na ten ślub to się zanosiło od ładnych paru lat, co średnio rozgarnięty człowiek, nie mówiąc o wykształconym, był w stanie zauważyć. Opinię pana mechanika poparł, ku rozpaczy rodziców dziewczęcia, miejscowy proboszcz.
Fajnie, co? Zupełnie nie wiem, o co tym prawnikom chodzi. Chłopak jest super - dżentelmen w każdym calu, przynosił mi bułki, kiedy miałam nogę w gipsie dwa lata temu, poza tym podejrzewam, że za 20 lat będzie wyglądał jak Sean Bean, co jest wielką zaletą u mężczyzny. Domyślam się, że od chwili zakochania oszczędzał na wspólne gniazdko i już przenosi żonę przez próg przytulnej kawalerki. No i oni go przez sześć lat nie chcieli! A moja młoda sąsiadka przez sześć lat chciała go coraz bardziej.
Fantastycznie! :)

poniedziałek, 13 września 2010

Thorgal


Znacie takiego pana? Komiksowego, dodajmy?
Thorgal ma dwóch tatusiów (bardzo nowocześnie, nieprawdaż?): Grzegorza Rosińskiego i Jeana van Hamme, przy czym to ten pierwszy nadał mu niepowtarzalnie przystojny wygląd. Kochałam się w nim (Thorgalu, nie Grzegorzu) przez całe dzieciństwo i potem też trochę.
Szczerze żałuję, że nie jest to powieść, bo można by się wtedy nurzać w niej dłużej niż w komiksie. Ale z drugiej strony wdzięczna jestem autorom za tak pięknie sportretowanych bohaterów.
Nigdy nie byłam szczególnie oddaną fanką komiksu, ale seria o Thorgalu całkowicie zdobyła me serce. Dziś przyznaję jej wysoką notę na liście jesiennych pocieszaczy.
Chyba nie będę opisywać więcej. Wiem po prostu z doświadczenia, że czasem przez przypadek usłyszymy, że coś warte jest uwagi i potem błogosławimy chwilę, w której małżowinę naszą uszną wypełniła taka zbłąkana recenzja.
Zatem polecam!
I czekam na komentarze.

No i, oczywiście, piszcie (zwłaszcza o książkach) bez specjalnego zaproszenia.

Pozdrawiam Was serdecznie!

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Casting!

Drodzy Czytelnicy!
Jakiś czas temu odnaleziono w pojemnych czeluściach internetu wpis czytelniczki wypytującej o casting do roli Karoliny B. Spieszę więc zapewnić, że na razie nic mi nie wiadomo o projekcie ekranizacji mojej powieści, ale muszę przyznać, że jeszcze rok temu nie sądziłam, że w ogóle zaistnieje w świecie coś takiego jak "moja powieść".
Zatem wszystko się może zdarzyć! Czy z początkiem wiosny zostanę poproszona o opinię, czy Małgorzata Foremniak nadaje się na Eudokię? Nie wiem, ale jestem na to przygotowana.
Póki co, pod wpływem owej przezornej czytelniczki (ach, te włosy w kolorze auburn!) chcę Wam zaproponować zabawę: wpisujcie swoje propozycje odtwórców poszczególnych ról. Bardzo jestem ciekawa, w jakim kierunku poprowadzi Was wyobraźnia. Ja widzę moich bohaterów tak wyraźnie jak odbicie w lustrze ale to nie znaczy, że Wy widzicie ich tak samo.
Proszę, nie zwlekajcie, bo ciekawość wprost mnie zżera! :)

Pozdrawiam!

wtorek, 24 sierpnia 2010

Kuzynka mojej prababci...

... wyszła za mąż za człowieka, któren zwał się MANUEL KREDA.

Rację mieli zatem starożytni, twierdząc, iż amor vincit omnia.

Dobranoc.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Już czas...

... na mały kącik porad. Temat: "jak ogarnąć się przed jesienią (czytaj: przed powrotem do szkoły)". Poradnik będzie miał formę "wiki", więc ogłaszam burzę mózgów, po której zbierzemy wnioski i upublicznimy na mym skromnym blogu.
Pytania pomocnicze:
1. jak poradzić sobie z nadchodzącą jesienią i jej przymiotami (szkółka itp.)
2. co bezsprzecznie dobrego przynosi nam jesień?

Liczę na Wasz odzew, choć mój post o Ani z Z.W. chyba zbyt mocno kojarzył Wam się ze szkołą, bo zamilkliście wszyscy wymownie a zgodnie...

Na początek sama spróbuję podsunąć jakieś pomysły:
ad.1 posłuchać Gershwina, uzbierać 320 PLN i wyskoczyć z przyjaciółmi na 24 godziny do Rzymu, przebiec 12 km i poczuć kojący przypływ endorfin

ad.2 jesień to czas, kiedy po raz kolejny można sobie obiecać: "będę się uczyć systematycznie i dzięki temu pielęgnować radośnie życie towarzyskie" i jeszcze nic straconego

No, teraz Wy! Ratujcie! :)

Uściski!
E.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Czytam...

"Anię z Zielonego Wzgórza". Czemu? Ano tak mnie wzięło, tłumaczyć się nie będę. W każdym razie mam ważne obserwacje psychologiczno-socjologiczne. Pisząc moją książkę wiedziałam, że będę musiała swą bohaterkę choć trochę rozebrać. W służbie realizmu, ma się rozumieć. Bo jakże to, pisać książkę o nastolatkach i udawać, że "te sprawy" to dla nich kwestia odległej przyszłości?
Tymczasem pani Montgomery robi np. taki numer, że z listów, które Ania wymienia z Gilbertem, pracując jako nauczycielka w odległej szkole (a ma wtedy lat 24), więc z tych listów autorka "wycina" fragmenty zawierające wyznania miłosne tych dwojga!
A ich pierwszy raz? Zapomnijcie! Nie dość, że odbyli go na starość (25 i 26 lat), to jeszcze w zupełnej tajemnicy przed czytelnikiem, który tylko może się domyślać, co też może się dziać w fabule powieści "vintage" kiedy bohaterowie spędzają noc poślubną w nowej siedzibie na urokliwym wybrzeżu Wyspy Księcia Edwarda.

No i co Wy na to? Ja osobiście cenię bardzo warsztat literacki pisarzy, którzy są w stanie rozbudzić mą wyobraźnię bez użycia wyrażeń "namiętność", "pożądanie" czy "stringi". A Wy? Nie chcę znów akcentować przepaści pokoleniowej między nami, ale wydaje mi się, że nie...
Hmm?

wtorek, 10 sierpnia 2010

Czujecie?

Czujecie już schyłek lata? Ten czas, kiedy mimo trwającego upału wiadomo już, że "przechyla się ku jesieni ziemia"?
Bo ja czuję... Wrażenie to pojawia się niezawodnie w momencie, kiedy najfajniejszy wyjazd wakacyjny mamy już za sobą. Lipiec potrafi jakoś TRWAĆ, sierpień jest w tym nieco gorszy i przypomina coraz nachalniej o zbliżającym się wrześniu. I dzień już krótszy i noce zimniejsze... No i ta melancholia! Wkrada się, nie wiadomo kiedy i robi swoje. Co roku to samo! Jak dotąd nie wymyśliłam lepszego środka zaradczego jak wyjazd w góry i praktykuję tę terapię od jakiś siedmiu lat.
Czy coś jeszcze może pomóc? Z pewnością! Schyłkowa melancholia ma to do siebie, że daje silne poczucie końca czegoś miłego i wyczekiwanego. Ale jest na to sposób! Należy zacząć wyczekiwać tego okresu w życiu, który przynosi STUDENCKIE WAKACJE!

Powiadam Wam, ponad trzy miesiące radosnej swobody to ekstaza kontynentalna!
Jakże chciałabym mieć to jeszcze przed sobą...

Cóż, pozostaje mi plan B.
Pozdrawiam i pakuję plecak.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Dlaczego?

Dlaczego pewna pani, pozbawiona własnych dochodów matka czwórki dzieci, mieszka z "konkubentem", jak się dowiedziałam z programu TV "Sprawa dla śledczego" czy inny "Zawód reporter", natomiast pani celebryta, co tańczyła z gwiazdami, mieszka z "partnerem" bądź "narzeczonym"?

Na czym, u licha, polega różnica?
"Partnery" siedzą w loftach, a "konkubenty" w M3?
A może "partner" po prostu częściej się myje niż "konkubent"? No i myje się w tym swoim lofcie?
Albo (to moje spostrzeżenie) "konkubent" nie ubiera się jak idiota, zwłaszcza wiedząc, że ktoś mu będzie robił zdjęcie?

No nie wiem...
A Wy?

środa, 4 sierpnia 2010

Muzyka c.d. i CD

Obiecałam swego czasu wrócić do rozważań muzycznych. Zatem: czy słyszeliście o Mathilde Santing? To jest prawdziwy głos i charyzma twórcza! Celowo nigdy nie wyszukiwałam informacji na jej temat, żeby nie psuć sobie odbioru, więc jestem dotąd przekonana, że działa na mnie wyłącznie jej muzyka, jakaś tajemniczość, nastrój, jaki potrafi stworzyć nawet w coverach. O takich kobietach mówi się chyba "pieśniarka", nie "piosenkarka". Spróbujcie jej wersji "Wonderful World", przeboju Blacka. Albo kawałek "Bad news from home".
Mathilde jest świetna, dopóki śpiewa po angielsku, weźcie to pod uwagę.

A poza tym, dość na razie o moich objawieniach muzycznych. Teraz Wy napiszcie, jaka muzyka Was uwodzi i DLACZEGO.

Czekam niecierpliwie!

wtorek, 27 lipca 2010

Nie chwaląc się,

(bo tak tylko nadmieniam), w Galerii Mokotów "Inni" spoczywają w na zaszczytnym miejscu czyli na półce z podpisem "nasze bestsellery". W Warszawie rzecz ma miejsce, wicie rozumicie :)

Niniejszym pozdrawiam mych stołecznych Czytelników szczególnie gorąco i gratuluję gustu literackiego.

poniedziałek, 26 lipca 2010

taka refleksja...

Jedynym mężczyzną, który wprost, z mocą i bez cienia wątpliwości chwali moje wdzięki jest pan Rysio urzędujący z butelką piwa pod pobliskim sklepem.
Czy mam z tego wyciągnąć jakieś wnioski? Jeśli tak, to jakie proponujecie?

"Taka strojna, taka piękna!"
[pan R.]

niedziela, 18 lipca 2010

True Colours

Byłam nad morzem. Spacery po plaży zajmowały mnie tak samo intensywnie jak kąpiele, morskie czy słoneczne, a to za sprawą bałtyckich kamieni. Kiedy kroczy się wyrównaną przez falę plażą trudno czasem oderwać wzrok od kamieni leżących pod stopami. Są na nich cudne barwy i wzory, piegi, paski i żyłki, niektóre wyglądają jak posypane panierką ze słodkiego curry, inne mienią się jak noc Kairu. Wszystkie drobniejsze wydają się warte oprawienia w srebro i noszenia na szyi, a dużymi mam ochotę zasypać moje półki przytaszczywszy do domu piętnaście kilo nadbagażu.
Jednak kiedy wyłowię te ozdoby, uwolnię spod władczej fali i ułożę na ręczniku by wyschły, po kilku minutach tracą cały urok: szarzeją i bledną, nie są już kolekcją klejnotów ale szarą zbieraniną nadającą się tylko na ogrodniczy drenaż. Jak urzędnik wracający z Majorki do codziennego kieratu: smutnieją, bo wiedzą, że muszą się przyznać do swojej przeciętności.

I wiecie co? Dokładnie tak samo jest z mężczyznami poznanymi podczas wakacji. Dokładnie tak samo.

A to jest jeden z tych wieczorów, kiedy zjem sama litr lodów tiramisu. I już.

sobota, 17 lipca 2010

Inni - c.d.

Szanowni Czytelnicy!

Zwlekałam z tą wiadomością, mimo że wiele osób dopytywało się o kontynuację powieści. Jakkolwiek ciąg dalszy istnieje, kwestią otwartą pozostawało, czy zostanie wydany. Teraz już wiem, że jest taki zamiar! Mam nadzieję, że książka ukaże się na początku przyszłego roku.
Jeszcze większą nadzieję wiążę z tym, że przeczekacie ten czas cierpliwie wraz ze mną. Twierdzę zuchwale, że warto.
Pozdrawiam Was chłodno, bo pewnie tak wolicie w te upały...

czwartek, 15 lipca 2010

Zasłyszane nad Bałtykiem

dialog oblubieńczy:
- Z tym paskiem tutaj wyglądam grubo
- Daj ci odetnę


dialog rodzicielski:
- A Sylwek gdzie jest?
- Pod foką chyba


dialog stryjeczny:
- Wujku, czy to nie ja powinienem pływać na żółwiku?
- ...

dialog optymistyczny
(przez komórkę):
- Tak, mamo, pogoda jest świetna i jedzenie też super, tylko dzieci nam się spaliły

środa, 7 lipca 2010

Dzisiejsza młodzież cz. 2

Kochani, dziękuję Wam za zainteresowanie tematem. Żeby nie osłabło, machnę drugiego posta :)
Muszę wyjaśnić parę spraw w świetle tego, co napisała Ida. Rzeczywiście, można sądzić, że uważam Was za jakichś Marsjan, skoro trzeba mi tłumaczyć najprostsze sprawy... Ale to nie tak. Po prostu z pokorą wyznaję, że nie rozumiem do końca Waszego świata i proszę o pomoc. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że dla zdrowego człowieka, niezależnie od czasu, miejsca w historii i na mapie, są ważne zwykle podobne sprawy: miłość, przyjaźń, zrozumienie trudnego świata. Ale dopiero teraz widzę, jak dużą różnicę w postrzeganiu spraw i ludzi może stworzyć dystans czasowy, choćby tak niewielki jak te 10 lat między Waszym przyjściem na świat a moim.
Od małego czujemy, co to jest przepaść pokoleniowa, ale to raczej w kontekście odwiecznych zmagań z rodzicami. Inna rzecz, kiedy nagle stajemy się dorośli i trzeba nam zrozumieć tych młodszych... Powiadam Wam - wyzwanie! Ten czas przychodzi, kiedy zostajemy rodzicami, pedagogami lub pisarzami. Radujcie się, że póki co macie spokój!

Bardzo zależy mi na Waszych opiniach. A zwłaszcza na wytknięciu, gdzie w mojej książce zatraciłam pamięć o tym, jak to jest być nastolatką.

Ido! Bardzo ubawiłam się czytając, że podejrzewałaś mnie o posiadanie uświadomionej muzycznie siostrzenicy, kiedy przeczytałaś o Joy Division. Toż to prędzej pokolenie moich rodziców! Chłopaki zakończyli działalność, kiedy mnie jeszcze nie było w planach :) Z pewnością wiedza o JD nie spłynęła na mnie z ust piętnastolatki. A E.T.? Ona chyba ma już trzydziechę za sobą, o ile pamiętam? :)
Ale wiecie co? Mnie też kiedyś wydawało się, że przywilejem rozumienia prawdziwej muzyki obdarowani są jedynie ludzie poniżej 19. roku życia. I choć nie mam siostrzenicy, to znam piętnastoletnią córkę sąsiadki, które to dziewczę uważa się za dziedziczkę muzyki nijakich The Beatles, choć na ich koncertach piszczały rówieśniczki jej babci...

PROSZĘ, PISZCIE DO MNIE JESZCZE!

Uściski :)

sobota, 3 lipca 2010

Dzisiejsza młodzież

Co powiecie na taki temat? Chwytliwy, co? :)
Uświadomiłam sobie właśnie, że sporo nas dzieli, a te dziesięć lat, o które jestem od Was starsza, naprawdę robi różnicę... Czy mogę Wam uczciwie powiedzieć: "tak, wiem jak to jest być młodym, poszukującym i zbuntowanym", skoro nie znam tak naprawdę świata, w którym żyjecie? Musiałabym udawać, że wiem, jak to jest w dzisiejszej szkole po ogniu reform, co znaczy dostawać na egzaminie jakieś dziwne punkty czy procenty zamiast porządnej oceny, co oznacza trenowanie "czytania ze zrozumieniem" (czy czytanie, jako takie, nie zakłada rozumienia??), musiałabym też stwarzać pozory, że wiem, kto to jest Zac Efron i wiedzieć, kto z Waszego młodzieńczego grona może być jego fanem, a kto go z wyższością wyśmieje...
Trzeba by mi było też zapomnieć, jak to było umawiać się z mymi piętnastoletnimi przyjaciółmi bez użycia komórki a czasem nawet telefonu stacjonarnego. Trzeba by mi było zapomnieć, że pierwszego kompa dostałam na osiemnastkę, a przedtem niezbyt za nim tęskniłam, a w zasadzie zwisało mi to bo bardziej zajęta byłam relacjami towarzyskimi, które w tamtych czasach były od kompów cudownie niezależne. Musiałabym zapomnieć, jak pisywałam listy do Małgorzaty Musierowicz i wyrzucić z pamięci istnienie dwutygodnika o nazwie "Filipinka", za który dziś byłabym gotowa płacić 100 zł za numer, gdyby tylko w natłoku idiotycznych periodyków ukazywało się coś na jego miarę.
No i wreszcie musiałabym wiedzieć, co w Waszym życiu zastępuje wszystkie prawdziwe, mniejsze i większe radości mojego nastoletniego życia, które poznikały nie wiadomo kiedy... Co Was ratuje, gdy przychodzi ten smutek, którego nie rozumie już nikt o parę lat starszy? Gdzie uciekacie, kiedy życie daje popalić i choć z pozoru wszystko jest OK, to czujecie nieznośny ciężar bycia sobą a nie kimś innym?

To chyba dość intymne pytania, ale może ktoś z Was mi na nie odpowie?

Pozdrawiam serdecznie!

poniedziałek, 28 czerwca 2010

po polsku...

Znacie może taki rysunek Mleczki, "Przepis na bułkę po polsku"? Instrukcja bardzo prosta: kupić dużą bułkę i szybko zeżreć, zanim ktoś nam ją odbierze.
Uświadomiłam sobie, że moja propozycja krytyki literackiej (wymieniamy dzieła wybitne, których nie lubimy czytać) ma właśnie bardzo "polski" charakter, zgodny z ilustracyjnym wyobrażeniem wybitnego satyryka. Dlaczego? Ano dlatego, że "po polsku" znaczy tu: niewesoło, z dużą dozą podejrzliwości i nieżyczliwości. No i wydaje mi się, że tak właśnie postawiłam problem. Opisujcie książki, których nie lubicie! Huzia na nich!
Niezbyt fajnie, co? A ja przecież jestem bardzo fajna :)
Na jakimś amerykańskim blogu wyglądałoby to zgoła inaczej: "the book I love!", "Incredible story!", "the book that saved my life!"... A u nas? U nas Ewa Draga zachęca do potępiania arcydzieł!

Postanowiłam się poprawić i nie zadawać Wam więcej tego rodzaju rozprawek. Jednak bardzo jestem wdzięczna tym, którzy dołączyli się do rozważań. Jeśli tak postawiony problem Was nie zniechęca, to piszcie, proszę, dalej.
A pozostałych zapraszam do wpisów na temat: "Co wspaniałego przeczytałem w mym młodym życiu" :)

Serdeczności!

środa, 23 czerwca 2010

Arcydzieła

Moi drodzy! Zapraszam Was do rozważań i zwierzeń na temat literatury, którą przeczytaliście, a do której za Chiny nie chcielibyście wrócić. Chodzi o ten rodzaj książek, które, choć są niekwestionowanymi arcydziełami, pozostawiają człowieka w przerażeniu bądź z poczuciem przedawkowania wiedzy na temat plugastwa tego świata. Albo są do tego stopnia artystyczne, że aż się nie da czytać (polecam lekturę szkoły literaturoznawczej rosyjskich formalistów, którzy twierdzili, że książka ma być "nieprzyjazna czytelnikowi" a także "trudna", bo wtedy osiąga "artystyczność 10" w skali od 1 do 8).
Osobiście mam kilka takich znielubionych dzieł. Należy do nich np. słynne "Pachnidło" Suskinda - wspaniała książka, na pewno przeczytam ją raz jeszcze, jeśli ktoś mi za to da, powiedzmy, 1350 PLN. W innym przypadku na pewno nie. Albo "Niepokoje wychowanka Torlesa" - urocza opowieść o młodocianych wykorzystujących seksualnie swych rówieśników.
Ooo! I mój faworyt w tej kategorii: Houellebecq! Chociaż nie, jego książek nie uważam tak naprawdę za arcydzieła, raczej za nowy schemat w literaturze, niewiele lepszy od produkcyjniaków czy dzieł romantycznych z paniami na okładkach, przegiętymi ulegle w ramionach panów bez koszuli. Houellebecq jest podobny, tylko pomija zupełnie ewentualne okruchy radości życia (produkcyjniaki i "romantyzmy" mają ich sporo!), no i nie umie zrobić właściwego użytku ze swej erudycji. Biedny. Mieć taki łeb, wybaczcie kolokwializm, i marnotrawić wykształcenie i zalety umysłu na pisanie o smarowaniu bliźnich fekaliami! Och, smutne!
Zachęcam Was do wpisywania swoich typów. Przyznacie, że w okresie wakacji jakoś lepiej myśli się o literaturze, bo bez przymusu.
Aha: i proszę nie wpisywać "Pana Tadeusza" - jeśli ktoś ma problem z dorośnięciem do tego dzieła i jego subtelnej ironii, to niech lepiej poświęci czas temuż dorastaniu, a nie wypisuje wynurzeń na poziomie wczesnego gimnazjum o poziomie raczej niskawym.

No, zapraszam! :) Na rozgrzewkę dorzucę jeszcze od siebie "Opowieści o pilocie Pirxie".

czwartek, 17 czerwca 2010

Modelki !

Oto ciąg dalszy ubolewań, na które jestem chyba jeszcze zbyt młoda...

Co się dzieje z dzisiejszym modelingiem?! Gdzież jego chlubne tradycje, gdzie te piękne kobiety, które wyznaczały nie tak dawno ideał urody? Kiedy pod koniec lat dziewięćdziesiątych, u progu mej nastoletniości oglądałam zdjęcia z pokazów mody, teledyski i inne sesje, to pragnęłam być jak one: piękna, wytworna, uśmiechnięta i wysoka. Gdybym zapragnęła być jak dzisiejsze modelki, musiałabym mieć chrapkę na niedożywienie, anemię, wygląd upiora, wiecznie niedomknięte usta i podpisanie kontraktu zabraniającego się uśmiechać do trzydziestego roku życia.

Dawno temu, kiedy oglądałam w telewizji lub na zdjęciu Cindy Crawford lub Christy Turlington, to miałam nadzieję, że moja dorosłość szykuje dla mnie podobne nogi i biust (pomińmy na razie, czego faktycznie się doczekałam). Gdy widzę dzisiejsze "ideały" to wysyłam sms o treści "pomagam". I choć nie mam ku temu skłonności, to zaczynam wietrzyć antykobiecy, ogólnoświatowy spisek pod hasłem "bądź żałośnie chuda, ubierz się w worek, a my wykorzenimy pogląd, że kobieta to ktoś piękny, uśmiechnięty, dobrze ubrany i posiadający mięśnie ud".

Źle się dzieje, naprawdę.
Życzę Wam zdrowej wolności od najnowszych trendów.
No i pozdrawiam :)

środa, 9 czerwca 2010

Muzyka

Komentarz illow pod ostatnim postem skłania mnie do zwierzeń muzycznych. Nie widzę powodu, dla którego miałabym ukrywać upodobania Karoliny w tej dziedzinie, tym bardziej, że w książce było o tym sporo. Jednak nie wszystko się tam zmieściło, a uważam, że propagowania dobrej muzyki nigdy dość.
Dzisiejsze zwierzenia sponsoruje literka "T", jak Tom Waits oraz Tori Amos. Każdego, kto jeszcze nie próbował tych rozkoszy zachęcam gorąco... hmm... może "gorąco" nie jest obecnie słówkiem kojarzącym się z przyjemnością... zachęcam zatem orzeźwiająco do zapoznania się z dorobkiem wyżej wymienionych artystów. Tym bardziej, że Tom Waits zawsze pobrzmiewał mi przygodą, co nieźle pasuje do wakacji.
Miłego słuchania!
Wkrótce kolejny odcinek zwierzeń sponsorowanych :)

piątek, 4 czerwca 2010

Ciężki kawałek chleba...

Któż ma tak ciężko, spytacie. Ano nauczyciele. Jestem już na tyle "dorośnięta", że zaczynam ich obserwować w gronie moich rówieśników, a nie w przeciwnym obozie oprawców rzucających rozkazy w rodzaju "wyciągnijcie karteczki!".
I cóż widzę? Krew, pot i łzy. Dużo, dużo entuzjazmu i zapału do pracy, które giną powoli acz nieubłaganie jako ofiary starcia z rzeczywistością. I nie chodzi wcale o to, że dzieci niegrzeczne, praca wymagająca, a to, co nazywa się przerwą jest w istocie eskalacją brutalnej siły i potężnego ryku wypełniającego cierpliwe mury szkół. Nie o to chodzi, ale o bezradność i świadomość porażki.
Moja przyjaciółka ma uczennicę, Emilkę, o wdzięcznej ksywie "To Jest Koszmar". Emilka pochodzi z rozbitej rodziny, matka nie żyje, tata jest pijakiem, a ona sama pełna jest pretensji do świata i to bynajmniej nie z powodu swego smutnego losu. Emilka cierpi, bo musi zaznajomić się z pojęciem "orzeczenie". Musi przyjść na lekcje organizowane dla niej w indywidualnym trybie. Musi oglądać swoją nauczycielkę, którą wczoraj zapewniła, że bardzo cieszą ją nadchodzące wakacje, bo nie będzie musiała już więcej się z ową panią uczyć.
Według mojej przyjaciółki Emilka przesiąknęła już dziwnym bo zaraźliwym kalectwem, które dotyka coraz więcej dzieci: one "nie chcą" i "nie będą" i "nie mogą" oraz "to jest koszmar". A młodzi nauczyciele, którzy słyszą te zapewnienia, bardzo pragną, żeby Emilki tego świata odmawiały uczenia się gramatyki, bo całe dnie spędzają w garażu grając na perkusji. Albo nie wyobrażają sobie innej drogi jak kariera projektantki mody. Albo szkoda im czasu na orzeczenie, bo trenują do Mistrzostw Polski Młodzików w piłce ręcznej. A przecież owi nauczyciele pamiętają czasy, w których rozbiór logiczny zdania nie przeszkadzał młodym ludziom w realizowaniu życiowych pasji.
Ale nie - Emilki nie chcą i nie mogą NIC. Chcą spokoju, dziwnego spokoju, którego człowiek nie powinien pragnąć, chyba, że ma 89 lat, wziął czynny udział w jakiejś wojnie a świat miał dość czasu, by przekonać go, że omnia vanitas.
Co się dzieje? Moi przyjaciele wiedzą, że aby pomóc Emilce trzeba by skupić się na niej całkowicie, z całą cierpliwą mocą zapełnić to, czego nie dali jej rodzice i wykrzesać z niej choć odrobinę entuzjazmu dla życia. Ale w tym celu trzeba by zrezygnować z pracy nauczycielskiej, adoptować Emilkę-To-Jest-Koszmar, wygrać jakieś duże pieniądze na życie i pogodzić się z tym, że pozostałe Emilki zostają samopas. A chciałoby się je wszystkie wyciągnąć za uszy ku czemuś lepszemu.

Ciężki, ciężki kawałek chleba!

Miłych wakacji

wtorek, 1 czerwca 2010

Gabriel

Dostałam e-maila od czytelniczki mieszkającej w Gliwicach. Pisze, wstrząśnięta, że wszystko wskazuje na to, że zna Gabriela. Zna go z widzenia, wie, że tak ma na imię, przyglądała mu się zawsze bardzo uważnie acz dyskretnie, bo jej się ogromnie podobał.
No i teraz żąda ode mnie wyjaśnień. Chce wiedzieć nie tyle, czy bohater istnieje naprawdę, ale "Co z tą Karoliną? Co jest między nimi?!"

Kochani Czytelnicy, przede wszystkim dziwiła mnie zawsze zuchwałość niektórych autorów wymyślających sobie bohaterów "znikąd". Moi istnieją, zapewniam. I z tego właśnie powodu nie mam prawa odpowiadać na pytania "co jest między nimi" inaczej, jak tylko przez moją książkę.
Więc czekajcie na drugi tom (oby i Wam, i mnie było dane go doczekać!), albo... piszcie do Karoliny ;)

A Gabriel ostatnio podciął włosy. Tyle tylko mogę ujawnić tej wiosny.

Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję wszystkim za uwagi o "Innych"!

środa, 26 maja 2010

W tramwaju

gdzieś między Katowicami a Chorzowem spotkała mnie rzecz arcyprzyjemna. Siedziałam sobie pod oknem, kiedy przysiadła się do mnie dziewczyna, na oko szesnastoletnia, cudownie rudowłosa jak Marianna, żona Robin Hooda. Bardzo lubię się gapić na rude kobiety, co powodowane jest zazdrością - to chyba jedyny kolor włosów i fenotyp, którego nie da się podrobić kosmetycznymi i fryzjerskimi sztuczkami. Osobiście zawsze pragnęłam mieć włosy w kolorze miedzi, ale wrodzona inteligencja i rozsądek zabraniały mi podejmowania rozpaczliwych prób z farbami do włosów.
Siedzę sobie zatem obok tej piękności, znów robi mi się smutno, że nie jestem ruda, zerkam sobie na delikatny profil dziewczyny i jej długie, brązowe rzęsy, a ona nagle wyciąga z torby moją książkę! MOJĄ-KSIĄŻKĘ! A mnie nie jest już smutno, żem nie ruda i zagaduję dziewczynę, czy książka dobra. A dziewczyna odburkuje, że super. I nie podnosi wzroku znad kartki. I ewidentnie nie życzy sobie dalszej konwersacji.
Bo, najwyraźniej, woli sobie w spokoju czytać "Innych"!

Już nie pamiętam, kiedy czyjaś nieuprzejmość tak mnie ucieszyła! :)

środa, 19 maja 2010

Moja Książka!

JEST JUŻ W KSIĘGARNIACH!!
Poszłam sobie dotknąć :) Jestem dorosłą osobą, świadomą i opanowaną i poleciałam truchtem do Empiku miziać okładkę.
Tak było.

poniedziałek, 17 maja 2010

powódź

Usiłuję wyobrazić sobie strach ludzi, którzy widzą dziś wodę podchodzącą pod ich domy i gospodarstwa i chociaż mam plastyczną wyobraźnię, to nie umiem.
Mam przyjaciół, którzy jeszcze tydzień temu nie pomyśleliby, że mogą się znaleźć w takim niebezpieczeństwie.
Żadne technologie, wynalazki i żadna przezorność nie może nas uchronić przed mocą żywiołów - nic się nie zmieniło pod tym względem od tysięcy lat! Niech tylko deszcz leje przez tydzień albo niech tylko nie pada przez miesiąc i ktoś zaprószy ogień w lesie. Takie "tylko" i niezauważalne na codzień strumyczki mogą zyskać siłę lawiny albo pożar ogarnia całe hektary.

Modlę się, żeby wszystko było dobrze. I za ludzi usiłujących opanować tę sytuację.

niedziela, 16 maja 2010

Znowu...

"Inni"!
Otrzymałam w tym tygodniu wiadomość od Mojego Wydawcy (jak to brzmi! "Mój Wydawca" - do tej pory zdarzało mi się wypowiedzieć te słowa tylko w związku z zespołem Kult).
Wiadomość była taka, że moja książka rozesłana jest już do księgarń. Niby wiedziałam już od dłuższego czasu, że tak się stanie, jednak ucieszyłam się po prostu przeogromnie! Tętno wzrosło mi chyba do stu, a teraz zastanawiam się, czy podskakiwanie z piskiem na tapczanie jest zachowaniem godnym człowieka ćwierćwiecznego. No nic, stało się.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie!
Trzymajcie się ciepło oraz sucho (to dziś ważne)

wtorek, 11 maja 2010

Maj...

jak dotąd deszczowy i raczej chłodny, nikt jednak nie zaprzeczy, że jak zawsze ma swoją moc. Słyszałam już w tym sezonie głosy, że "taka wiosna to nie wiosna". Guzik prawda. Wystarczy spojrzeć na Katowice - nie są to wszak żadne ogrody Semiramidy, ani nawet "garden state" a la New Jersey. Znaleźlibyśmy kilka trafniejszych porównań. Stolica GOPu to ulice, kamienice, familoki i bloki oraz upychane gdzie się da parkingi. A jednak nawet tu maj robi takie rzeczy, że w głowie się kręci! Wystarczy przejść przez samo centrum, minąć to, co siłą tradycji nazywa się rynkiem, żeby poczuć, jak bardzo wiosna ratuje założenie urbanistyczne, że tak powiem.

Jest pięknie!
A Gałczyński pisał tak:
Zielono dzień się zaczyna
błękitnie zmierzchu godzina
wieczorem drżą gwiazdy modre
chrzęści złoty pas nad biodrem
a w pasie szmaragdy chowa
dziewczyna - panna majowa

czwartek, 6 maja 2010

Yorkshire Terrier

Zauważyłam (a nie wymagało to zbytniego natężenia zmysłów), że od jakiegoś czasu panuje moda na yorki - teriery miniaturki z charakterystyczną fryzurą. Kupują je namiętnie zwłaszcza rodzice nieletnich pociech, którym to rodzicom wierci się wytrwale dziurę w brzuchu, aż zgodzą się na psa. Sprytny rodzic godzi się więc na coś, co psem z pewnością jest, ale w jego mniemaniu bliżej mu do maskotki lub figurki z miśnieńskiej porcelany. I wilk syty i owca cała. Problem w tym, że jeśli nawet odnieśliśmy jako rodzice wielki sukces pedagogiczny i dzieci będą z niesłabnącym entuzjazmem opiekować się psem dłużej niż trzy miesiące, to jednak, prędzej czy później, mały bibelot pokaże swoją prawdziwą naturę.

A natura yorka jest wymagająca, łowna i zdobywcza. Rasę stworzono, by pomagała proletariuszom tępić szczury... Przypuszczam jednak, że hodowcy i sprzedawcy niezbyt szczegółowo opisują yorkową skłonność do ujadania i biegania.

Tak sobie patrzę na te upupiane myśliwskie pieski i trochę mi ich żal, przyciskanych oburącz przez małe "Elwirki, co kochają zwierzątka"...

poniedziałek, 3 maja 2010

INNI

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Piszę tu, na blogu, o różnych rzeczach, ale prawda jest taka, że cały czas towarzyszy mi myśl o mojej powieści. To sprawia, że moje wpisy tracą w pewien sposób na szczerości. Gdybym miała „przelać siebie na ekran”, to wszystko, dokładnie wszystko byłoby o „Innych”.
Myślcie sobie, co chcecie, ale od początku pracy nad tą książką towarzyszyło mi niezwykłe napięcie. Mogę uczciwie powiedzieć, że w tamtych tygodniach żyłam tak, jakby Ewa zniknęła, jakbym cała była Karoliną i Gabrielem. Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś takiego, a mam w domu kilka szuflad zapełnionych opowiadaniami i powieściami pisanymi od roku 1992, kiedy to pojęłam, że zdanie powinno kończyć się kropką i dowiedziałam się w wielkim podnieceniu, że pisanie jest powszechnie dozwolone, a nawet lepiej widziane przez dorosłych niż oglądanie „Gumisiów” – druga w kolejności pasja mego dzieciństwa.
Teraz, kiedy książka ma się ukazać, doznaję dziwnego uczucia (nie śmiejcie się, proszę): pokora debiutującej autorki powieści dla młodzieży łączy się u mnie z tajemniczym przekonaniem, że spełniłam jakiś obowiązek, że dokonało się coś ważniejszego niż oddanie do druku kilkunastu arkuszy wydawniczych. Komu lub czemu byłam winna to coś – nie wiem. Wiem natomiast, że odpowiedzi na niektóre pytania należą do czytelników, moja rola się skończyła.

Mam więc nadzieję, że sięgniecie po książkę, a potem napiszecie do mnie, wyjaśniając to i owo.
Z góry dziękuję!

czwartek, 29 kwietnia 2010

z życia wzięte

Mama kolegi pracuje jako inkasent. Rozmawiała z siostrą zawziętego dłużnika:

- Tu się nazbierało już 1200 zł.
- Ale brat ma pierwszą grupę inwalidzką, trzeba umorzyć!
- Jedyne, co można, to rozłożyć na raty.
- No ale on nie ma pieniędzy!
- Ależ ja go codziennie widzę pijanego, na to ma pieniądze!
- Ale za to nie je!!

środa, 28 kwietnia 2010

moda wiosenna

Czytałam kiedyś felieton Pereza Reverte, któren nosił tytuł "Nadal jesteśmy brzydcy". Autor ubolewał w nim nad depresją estetyczną przytłaczającej większości społeczeństwa, która to depresja objawiać się miała podkreślaniem niedostatków własnej urody.
Twierdzę, że temat i wnioski są boleśnie aktualne. Nie umiem się temu nadziwić! Chcę tu być dobrze zrozumiana: nie mam pretensji do niczyjej brzydoty, nadwagi czy wielkich uszu. Tym, co mnie zadziwia (nawet bardziej niż przestrasza) jest zupełny brak zdrowego rozsądku widoczny w ubiorze. Celowo piszę o rozsądku, bo wiem, że gust, smak i wyczucie stylu, barw oraz trendów nie jest dane każdemu. Natomiast każdy posiada pewien rozsądek (o czym przekonywał Kartezjusz) i uważam, że tenże rozsądek powinien we właściwym momencie podpowiedzieć, że w obcisłych spodniach - rurkach nie będę wyglądać jak Nadia Auermann jeśli posiadam pupę wielką niczym szafa trzydrzwiowa gdańska. Ten sam rozsądek powinien zasygnalizować, że podkreślanie oponki (albo dwóch) koszulką uszytą dla Magdy Mołek nie doda mi uroku. Jak już jesteśmy przy Dodzie: nikomu po pięćdziesiątce nie jest dobrze odziać się w białe i różowe od stóp do głów, a zdaje mi się czasem, że ten banał to dla niektórych wiedza tajemna.

Dlaczego ludzie nie są na tyle egoistyczni i próżni, by ubierać się ładnie, albo chociaż nie ubierać się brzydko? I dlaczego, na Jowisza, udało się ich przekonać, że okulary a la Bzyk z "Pszczółki Mai" to szczyt lansu i piękności??
Nie za bardzo znam się na filozofii, pewnie obalono już ufną wiarę Kartezjusza w powszechny rozsądek, ale wiem na pewno, że można przyjąć, iż społeczeństwo posiada lustra.

No powiedzcie, nie mam racji? Uch!

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Janusz Zakrzeński

Pośród ofiar katastrofy pod Smoleńskiem był też aktor, Janusz Zakrzeński. Pamiętam go od zawsze: jako dziecko zabierana byłam z córką sąsiadki na zjazdy "Filipinki" - była kiedyś taka gazeta dla nastolatek, coś więcej niż recepta na dobry makijaż i udany pierwszy raz. Pan Janusz zawsze brał udział w spotkaniach redakcji z czytelnikami, był felietonistą gazety. Dżentelmen, arbiter elegantiarum, gromadził wokół siebie spory fanklub złożony z młodych panien. Nie były to jednak panny zwykłe, "Filipinka" miała Czytelniczki przez duże "C": czytały wszystko, co polecała na łamach Małgorzata Musierowicz, bawiły się przy błyskotliwych tekstach Laury Manturzewskiej, podkochiwały się w Filipie z Zielonymi i bez wysiłku oraz świadomości tworzyły elitę. Janusz Zakrzeński był częścią tego świata i pamiętam jak duże wrażenie robił na mnie fakt, że traktował tę część swojego życia z powagą i zaangażowaniem - był przecież Aktorem! I to nie byle jakim: grał Benedykta Korczyńskiego i marszałka Piłsudskiego. Jednak znajdował zawsze czas, żeby spędzić dzień z młodzieżą, poprowadzić spotkanie, pogawędzić, opowiedzieć o dawnych czasach i dobrych obyczajach. Pamiętam, jak zazdrościłam starszej dziewczynie, która potrafiła podjąć z panem Januszem "Rozmowę Liryczną" Gałczyńskiego. Poprosił ją wtedy na scenę. Zaraz po spotkaniu w Katowicach nauczyłam się tego wiersza na pamięć.
Janusz Zakrzeński - zasłużony wykładowca Akademii Dobrych Obyczajów.

Panie Januszu, dziękuję.

Jemu i wszystkim poległym - wieczny odpoczynek.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Obuwie i co z tego wynika

Podesłano mi dziś link do artykułu z "GW" pt. Pół wieku martensów - kultowych, jak się to mówi, butów, będących od lat elementem imidżu jednostek niepokornych, kontestujących i rokendrolowych.
Ja dostałam pierwsze martensy na czternaste urodziny i mogę powiedzieć, że nie wychodziłam z nich praktycznie przez kolejne cztery lata. Nie przeszkadzało mi nawet to, że początkowo były o półtora rozmiara za duże (ofiarodawca, przezorny wujek, uwzględnił bowiem stadium rozwoju mego organizmu i słusznie przewidział dalszy rozrost). Moje martensy były piękne! Żółte niczym kanarek herceński, dokładnie takie, w jakie ubrałam Karolinę, bohaterkę mojej książki.
Kiedy wdziałam po raz pierwszy słynne obuwie na moje chude nogi musiałam najpierw wysłuchać kazania starszego brata. Treść była mniej więcej taka, że nie wiem, jakie szczęście mnie spotkało, jak bardzo jestem go niegodna i że on swoje pierwsze martensy przywiózł z dalekiej Norwegii zarobiwszy na nie uprzednio w pocie czoła i że miał już wtedy całe 18 lat.
Przyjęłam z pokorą ten wywód, a mój brat musiał przyznać, że należę do tych, którzy potrafią docenić ten wspaniały dar.
I tak chodziłam sobie po Gliwicach i okolicach, żółte martensy przyciągały uwagę całego świata, a ja czułam się niezwykle alternatywnie. Znacie to uczucie:
"to kurtka z wężowej skórki, symbol mojej osobowości i wiary w indywidualność jednostki"

Ech, wzruszyłam się.
Muszę jednak uczciwie dodać, że z tego się po prostu wyrasta. Przychodzi taki moment w życiu kobiety, że zaczyna tęsknić za obuwiem zalotnym i zbrojnym w wysoki obcas.
Kiedyś też w to nie wierzyłam...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Naprawdę chciałam...

... publikować tu refleksje, takie o życiu i śmierci, a także trudach i radościach dnia codziennego oraz co ostatnio wzruszającego przeczytałam i jakim aforyzmem o głębokiem, egzystencjalnym znaczeniu właśnie mnie poczęstowano.

Ale nie mogę!
Muszę bowiem zamiast tego dać upust swej szalonej radości: oto rozpędzony pociąg mej kariery pisarskiej niesie mnie ku nieznanym stacjom popularności i poczytności!
(po dobrym obiedzie wzrasta u mnie ufność i optymizm)

Znaczy się moja powieść, czyli "Inni", jest już nie tylko w przedsprzedaży, ale właśnie zadomowiła się w przyjemnej, odcinkowej postaci na Facebooku, gdzie, jak każdemu wiadomo, toczy się prawdziwe życie: http://www.facebook.com/inni2010

Jest mi z tego powodu więcej niż miło i głębokim ukłonem witam Fanów, którzy tamże obecność swą zaznaczyli.

Dziękuję, dziękuję, dziękuję
Aha, i jeszcze: polecam, polecam, POLECAM! :)

niedziela, 4 kwietnia 2010

Zdrowych, radosnych

i spokojnych, a także
rodzinnych i wiosennych
Świąt Wielkanocnych
życzę Wam wszystkim
z całego serca :)
E.

czwartek, 1 kwietnia 2010

"Inni"...

... czyli moja powieść!
Jest od dzisiaj w przedsprzedaży.
Tak naprawdę, zupełnie nieprimaaprilisowo: moja książka.

Fachowo należałoby ją chyba określić jako powieść dla młodzieży, ale bardzo się starałam, żeby była czymś więcej. Zapraszam więc wszystkich chętnych, by orzekli, czy mi się to udało.
I dziękuję przyjaciołom za pomoc! Zaczynamy zbierać pierwsze owoce mojej pracy i Waszego wsparcia.

Jak-ja-się-cieszę!
Życzę wszystkim takiej wiosny jak moja :)

środa, 31 marca 2010

rukola & company

Niech mi będzie wolno podzielić się wielką radością: dziś nabyłam pomidory, które smakują jak pomidory.
Hurra!
Po długim dniu będę więc spożywać sałatkę okraszoną rukolą i kozim serem.
...
Chciałam się w sumie bardziej rozpisać, ale ten kozi ser mnie wzywa. Metaforycznym acz gromkim głosem.

Życzę dobrej nocy, a tym, którzy mogą sobie dziś pozwolić na późną kolację - smacznego! :-)

wtorek, 30 marca 2010

Dzień dobry bardzo

Khem...
Właśnie uświadomiono mi, że na moim nowym blogu jest tak trochę niekulturalnie, nie spełnia on norm europejskich i razi amatorszczyzną. Wszystko dlatego, że autorka się nie przedstawiła.
Dobszszsz...

Nazywam się Ewa Draga, mam 25 lat, mieszkam w Katowicach ("Światło życia", jak określił je kiedyś mój przyjaciel, który z niewiadomych przyczyn woli jednak podróżować po świecie niż siedzieć w Katosach). Blog ten ma być żywą kroniką przełomu w mym życiu, o którym rozpiszę się nieco później.

Pozdrawiam serdecznie mych Czytelników i równie serdecznie zapraszam na łamy. (Blogi mają łamy? Czy co mają? Za podpowiedź w tej kwestii też będę wdzięczna).
Kiedy wracam do domu zawsze przechodzę obok Biblioteki Śląskiej. Dzisiaj uświadomiłam sobie, że za jakieś dwa miesiące będę w niej mogła wypożyczyć moją książkę.
Moją własną książkę, z moim imieniem i nazwiskiem na lśniącej okładce.
Jeszcze tylko 46 dni do premiery.

Czy przed wydaniem pierwszej książki można mieć tremę? Ja mam.

poniedziałek, 29 marca 2010

Cześć. To jest próbny post, którym sprawdzam, czy mój blog działa. :)