Muszę się Wam do czegoś przyznać. Piszę tu, na blogu, o różnych rzeczach, ale prawda jest taka, że cały czas towarzyszy mi myśl o mojej powieści. To sprawia, że moje wpisy tracą w pewien sposób na szczerości. Gdybym miała „przelać siebie na ekran”, to wszystko, dokładnie wszystko byłoby o „Innych”.
Myślcie sobie, co chcecie, ale od początku pracy nad tą książką towarzyszyło mi niezwykłe napięcie. Mogę uczciwie powiedzieć, że w tamtych tygodniach żyłam tak, jakby Ewa zniknęła, jakbym cała była Karoliną i Gabrielem. Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś takiego, a mam w domu kilka szuflad zapełnionych opowiadaniami i powieściami pisanymi od roku 1992, kiedy to pojęłam, że zdanie powinno kończyć się kropką i dowiedziałam się w wielkim podnieceniu, że pisanie jest powszechnie dozwolone, a nawet lepiej widziane przez dorosłych niż oglądanie „Gumisiów” – druga w kolejności pasja mego dzieciństwa.
Teraz, kiedy książka ma się ukazać, doznaję dziwnego uczucia (nie śmiejcie się, proszę): pokora debiutującej autorki powieści dla młodzieży łączy się u mnie z tajemniczym przekonaniem, że spełniłam jakiś obowiązek, że dokonało się coś ważniejszego niż oddanie do druku kilkunastu arkuszy wydawniczych. Komu lub czemu byłam winna to coś – nie wiem. Wiem natomiast, że odpowiedzi na niektóre pytania należą do czytelników, moja rola się skończyła.
Mam więc nadzieję, że sięgniecie po książkę, a potem napiszecie do mnie, wyjaśniając to i owo.
Z góry dziękuję!