poniedziałek, 27 września 2010

Inni


Nie jest łatwo...
Pracuję ciężko nad drugą częścią i muszę się Wam zwierzyć, że chyba jestem już na etapie, w którym pisanie to ciężka praca, a nie tylko świetna zabawa, znam już jego ciemne strony. Czyżbym tak szybko awansowała w trudnym fachu pisarza?
Widzę teraz, jak trudno ogarnąć historię, która już przecież ISTNIEJE. Ja jej przecież nie wymyślam, na Jowisza! Muszę "tylko" umieścić to wszystko w mym laptopie. Jest jednak sporo przeszkód. Przede wszystkim Karolina. Kiedyś myślałam, że to tylko taka figura retoryczna kiedy ktoś mówi, że jego bohater robi, co chce. Teraz wiem, że zwrot jest boleśnie dosłowny. Wierzcie lub nie, ale ona mnie coraz częściej po prostu denerwuje!
Ech, tracę zapał i chęć :(
Podsyćcie jakoś moją wolę walki, proszę.

A różyczka fajna? Katowicka, z rabatki na placyku. Akty fotografomanii polepszają mi trochę humor...

piątek, 17 września 2010

Ucieczka!

Słuchajcie, co za historia! Oto w moim bezpośrednim sąsiedztwie mieszka sobie pewna dziewczyna, bardzo ładna - buzia obsypana jasnymi loczkami, usta w kształcie serduszka. I ta dziewczyna (imię pominę, gdyż historia, dość gorąca, jest sensacyjnym newsem w naszej okolicy)zakochała się. Nie jest to czyn oryginalny, zgadzam się, jednak ona, zakochawszy się sześć lat temu (a stuknęła jej wtedy trzynastka) wytrwała w owym uczuciu do września tego roku i nic nie zapowiada zmian. Wybranek jej nigdy nie był lubiany przez rodziców (ach, jakie to klasyczne!) - starszy o całe sześć lat mechanik samochodowy - oto definicja złej partii według rodziców dziewczęcia (prawnicy, obydwa samochody konsekwentnie naprawiali w innym warsztacie niż "zięciowy", prowadzony przez jego tatę). Kiedy młodzi się poznali, chłopak miał lat dziewiętnaście, zarabiał pieniądze pracując u ojca i deklarował, że zawód mechanika to jest to. Jednak nie chciał, żeby dziewczyna musiała się kiedyś za niego wstydzić (tak mi to wtedy opowiadała sama oblubienica), więc zdał na politechnikę, którą ukończył w ubiegłym roku z wyróżnieniem, zyskując dodatkowy zawód i zarobek (informatyka). Nie nawróciło to jednak "teściów", którzy nadal nieprzychylni byli związkowi. No i nadszedł czas kary! Oto w ubiegłym tygodniu młodzi zbiegli z Katowic i zawarli ślub w nieodległych Piekarach Śląskich. Wstrząśnięci prawnicy po raz pierwszy odwiedzili warsztat ojca chłopaka, a to w celu zrobienia awantury, jak głosi plotka. Jednak świeżo upieczony teść nie podzielał ich oburzenia, a nawet przyznał się, że uczestniczył w ceremonii. Zapewnił ich ponoć, że na synu nigdy się nie zawiódł, wierzy w jego rozsądek i osobiście nie dziwi się, że dopuścił się raptus puellae (choć może wyraził się inaczej). W każdym razie uznał, że na ten ślub to się zanosiło od ładnych paru lat, co średnio rozgarnięty człowiek, nie mówiąc o wykształconym, był w stanie zauważyć. Opinię pana mechanika poparł, ku rozpaczy rodziców dziewczęcia, miejscowy proboszcz.
Fajnie, co? Zupełnie nie wiem, o co tym prawnikom chodzi. Chłopak jest super - dżentelmen w każdym calu, przynosił mi bułki, kiedy miałam nogę w gipsie dwa lata temu, poza tym podejrzewam, że za 20 lat będzie wyglądał jak Sean Bean, co jest wielką zaletą u mężczyzny. Domyślam się, że od chwili zakochania oszczędzał na wspólne gniazdko i już przenosi żonę przez próg przytulnej kawalerki. No i oni go przez sześć lat nie chcieli! A moja młoda sąsiadka przez sześć lat chciała go coraz bardziej.
Fantastycznie! :)

poniedziałek, 13 września 2010

Thorgal


Znacie takiego pana? Komiksowego, dodajmy?
Thorgal ma dwóch tatusiów (bardzo nowocześnie, nieprawdaż?): Grzegorza Rosińskiego i Jeana van Hamme, przy czym to ten pierwszy nadał mu niepowtarzalnie przystojny wygląd. Kochałam się w nim (Thorgalu, nie Grzegorzu) przez całe dzieciństwo i potem też trochę.
Szczerze żałuję, że nie jest to powieść, bo można by się wtedy nurzać w niej dłużej niż w komiksie. Ale z drugiej strony wdzięczna jestem autorom za tak pięknie sportretowanych bohaterów.
Nigdy nie byłam szczególnie oddaną fanką komiksu, ale seria o Thorgalu całkowicie zdobyła me serce. Dziś przyznaję jej wysoką notę na liście jesiennych pocieszaczy.
Chyba nie będę opisywać więcej. Wiem po prostu z doświadczenia, że czasem przez przypadek usłyszymy, że coś warte jest uwagi i potem błogosławimy chwilę, w której małżowinę naszą uszną wypełniła taka zbłąkana recenzja.
Zatem polecam!
I czekam na komentarze.

No i, oczywiście, piszcie (zwłaszcza o książkach) bez specjalnego zaproszenia.

Pozdrawiam Was serdecznie!