poniedziałek, 28 czerwca 2010

po polsku...

Znacie może taki rysunek Mleczki, "Przepis na bułkę po polsku"? Instrukcja bardzo prosta: kupić dużą bułkę i szybko zeżreć, zanim ktoś nam ją odbierze.
Uświadomiłam sobie, że moja propozycja krytyki literackiej (wymieniamy dzieła wybitne, których nie lubimy czytać) ma właśnie bardzo "polski" charakter, zgodny z ilustracyjnym wyobrażeniem wybitnego satyryka. Dlaczego? Ano dlatego, że "po polsku" znaczy tu: niewesoło, z dużą dozą podejrzliwości i nieżyczliwości. No i wydaje mi się, że tak właśnie postawiłam problem. Opisujcie książki, których nie lubicie! Huzia na nich!
Niezbyt fajnie, co? A ja przecież jestem bardzo fajna :)
Na jakimś amerykańskim blogu wyglądałoby to zgoła inaczej: "the book I love!", "Incredible story!", "the book that saved my life!"... A u nas? U nas Ewa Draga zachęca do potępiania arcydzieł!

Postanowiłam się poprawić i nie zadawać Wam więcej tego rodzaju rozprawek. Jednak bardzo jestem wdzięczna tym, którzy dołączyli się do rozważań. Jeśli tak postawiony problem Was nie zniechęca, to piszcie, proszę, dalej.
A pozostałych zapraszam do wpisów na temat: "Co wspaniałego przeczytałem w mym młodym życiu" :)

Serdeczności!

środa, 23 czerwca 2010

Arcydzieła

Moi drodzy! Zapraszam Was do rozważań i zwierzeń na temat literatury, którą przeczytaliście, a do której za Chiny nie chcielibyście wrócić. Chodzi o ten rodzaj książek, które, choć są niekwestionowanymi arcydziełami, pozostawiają człowieka w przerażeniu bądź z poczuciem przedawkowania wiedzy na temat plugastwa tego świata. Albo są do tego stopnia artystyczne, że aż się nie da czytać (polecam lekturę szkoły literaturoznawczej rosyjskich formalistów, którzy twierdzili, że książka ma być "nieprzyjazna czytelnikowi" a także "trudna", bo wtedy osiąga "artystyczność 10" w skali od 1 do 8).
Osobiście mam kilka takich znielubionych dzieł. Należy do nich np. słynne "Pachnidło" Suskinda - wspaniała książka, na pewno przeczytam ją raz jeszcze, jeśli ktoś mi za to da, powiedzmy, 1350 PLN. W innym przypadku na pewno nie. Albo "Niepokoje wychowanka Torlesa" - urocza opowieść o młodocianych wykorzystujących seksualnie swych rówieśników.
Ooo! I mój faworyt w tej kategorii: Houellebecq! Chociaż nie, jego książek nie uważam tak naprawdę za arcydzieła, raczej za nowy schemat w literaturze, niewiele lepszy od produkcyjniaków czy dzieł romantycznych z paniami na okładkach, przegiętymi ulegle w ramionach panów bez koszuli. Houellebecq jest podobny, tylko pomija zupełnie ewentualne okruchy radości życia (produkcyjniaki i "romantyzmy" mają ich sporo!), no i nie umie zrobić właściwego użytku ze swej erudycji. Biedny. Mieć taki łeb, wybaczcie kolokwializm, i marnotrawić wykształcenie i zalety umysłu na pisanie o smarowaniu bliźnich fekaliami! Och, smutne!
Zachęcam Was do wpisywania swoich typów. Przyznacie, że w okresie wakacji jakoś lepiej myśli się o literaturze, bo bez przymusu.
Aha: i proszę nie wpisywać "Pana Tadeusza" - jeśli ktoś ma problem z dorośnięciem do tego dzieła i jego subtelnej ironii, to niech lepiej poświęci czas temuż dorastaniu, a nie wypisuje wynurzeń na poziomie wczesnego gimnazjum o poziomie raczej niskawym.

No, zapraszam! :) Na rozgrzewkę dorzucę jeszcze od siebie "Opowieści o pilocie Pirxie".

czwartek, 17 czerwca 2010

Modelki !

Oto ciąg dalszy ubolewań, na które jestem chyba jeszcze zbyt młoda...

Co się dzieje z dzisiejszym modelingiem?! Gdzież jego chlubne tradycje, gdzie te piękne kobiety, które wyznaczały nie tak dawno ideał urody? Kiedy pod koniec lat dziewięćdziesiątych, u progu mej nastoletniości oglądałam zdjęcia z pokazów mody, teledyski i inne sesje, to pragnęłam być jak one: piękna, wytworna, uśmiechnięta i wysoka. Gdybym zapragnęła być jak dzisiejsze modelki, musiałabym mieć chrapkę na niedożywienie, anemię, wygląd upiora, wiecznie niedomknięte usta i podpisanie kontraktu zabraniającego się uśmiechać do trzydziestego roku życia.

Dawno temu, kiedy oglądałam w telewizji lub na zdjęciu Cindy Crawford lub Christy Turlington, to miałam nadzieję, że moja dorosłość szykuje dla mnie podobne nogi i biust (pomińmy na razie, czego faktycznie się doczekałam). Gdy widzę dzisiejsze "ideały" to wysyłam sms o treści "pomagam". I choć nie mam ku temu skłonności, to zaczynam wietrzyć antykobiecy, ogólnoświatowy spisek pod hasłem "bądź żałośnie chuda, ubierz się w worek, a my wykorzenimy pogląd, że kobieta to ktoś piękny, uśmiechnięty, dobrze ubrany i posiadający mięśnie ud".

Źle się dzieje, naprawdę.
Życzę Wam zdrowej wolności od najnowszych trendów.
No i pozdrawiam :)

środa, 9 czerwca 2010

Muzyka

Komentarz illow pod ostatnim postem skłania mnie do zwierzeń muzycznych. Nie widzę powodu, dla którego miałabym ukrywać upodobania Karoliny w tej dziedzinie, tym bardziej, że w książce było o tym sporo. Jednak nie wszystko się tam zmieściło, a uważam, że propagowania dobrej muzyki nigdy dość.
Dzisiejsze zwierzenia sponsoruje literka "T", jak Tom Waits oraz Tori Amos. Każdego, kto jeszcze nie próbował tych rozkoszy zachęcam gorąco... hmm... może "gorąco" nie jest obecnie słówkiem kojarzącym się z przyjemnością... zachęcam zatem orzeźwiająco do zapoznania się z dorobkiem wyżej wymienionych artystów. Tym bardziej, że Tom Waits zawsze pobrzmiewał mi przygodą, co nieźle pasuje do wakacji.
Miłego słuchania!
Wkrótce kolejny odcinek zwierzeń sponsorowanych :)

piątek, 4 czerwca 2010

Ciężki kawałek chleba...

Któż ma tak ciężko, spytacie. Ano nauczyciele. Jestem już na tyle "dorośnięta", że zaczynam ich obserwować w gronie moich rówieśników, a nie w przeciwnym obozie oprawców rzucających rozkazy w rodzaju "wyciągnijcie karteczki!".
I cóż widzę? Krew, pot i łzy. Dużo, dużo entuzjazmu i zapału do pracy, które giną powoli acz nieubłaganie jako ofiary starcia z rzeczywistością. I nie chodzi wcale o to, że dzieci niegrzeczne, praca wymagająca, a to, co nazywa się przerwą jest w istocie eskalacją brutalnej siły i potężnego ryku wypełniającego cierpliwe mury szkół. Nie o to chodzi, ale o bezradność i świadomość porażki.
Moja przyjaciółka ma uczennicę, Emilkę, o wdzięcznej ksywie "To Jest Koszmar". Emilka pochodzi z rozbitej rodziny, matka nie żyje, tata jest pijakiem, a ona sama pełna jest pretensji do świata i to bynajmniej nie z powodu swego smutnego losu. Emilka cierpi, bo musi zaznajomić się z pojęciem "orzeczenie". Musi przyjść na lekcje organizowane dla niej w indywidualnym trybie. Musi oglądać swoją nauczycielkę, którą wczoraj zapewniła, że bardzo cieszą ją nadchodzące wakacje, bo nie będzie musiała już więcej się z ową panią uczyć.
Według mojej przyjaciółki Emilka przesiąknęła już dziwnym bo zaraźliwym kalectwem, które dotyka coraz więcej dzieci: one "nie chcą" i "nie będą" i "nie mogą" oraz "to jest koszmar". A młodzi nauczyciele, którzy słyszą te zapewnienia, bardzo pragną, żeby Emilki tego świata odmawiały uczenia się gramatyki, bo całe dnie spędzają w garażu grając na perkusji. Albo nie wyobrażają sobie innej drogi jak kariera projektantki mody. Albo szkoda im czasu na orzeczenie, bo trenują do Mistrzostw Polski Młodzików w piłce ręcznej. A przecież owi nauczyciele pamiętają czasy, w których rozbiór logiczny zdania nie przeszkadzał młodym ludziom w realizowaniu życiowych pasji.
Ale nie - Emilki nie chcą i nie mogą NIC. Chcą spokoju, dziwnego spokoju, którego człowiek nie powinien pragnąć, chyba, że ma 89 lat, wziął czynny udział w jakiejś wojnie a świat miał dość czasu, by przekonać go, że omnia vanitas.
Co się dzieje? Moi przyjaciele wiedzą, że aby pomóc Emilce trzeba by skupić się na niej całkowicie, z całą cierpliwą mocą zapełnić to, czego nie dali jej rodzice i wykrzesać z niej choć odrobinę entuzjazmu dla życia. Ale w tym celu trzeba by zrezygnować z pracy nauczycielskiej, adoptować Emilkę-To-Jest-Koszmar, wygrać jakieś duże pieniądze na życie i pogodzić się z tym, że pozostałe Emilki zostają samopas. A chciałoby się je wszystkie wyciągnąć za uszy ku czemuś lepszemu.

Ciężki, ciężki kawałek chleba!

Miłych wakacji

wtorek, 1 czerwca 2010

Gabriel

Dostałam e-maila od czytelniczki mieszkającej w Gliwicach. Pisze, wstrząśnięta, że wszystko wskazuje na to, że zna Gabriela. Zna go z widzenia, wie, że tak ma na imię, przyglądała mu się zawsze bardzo uważnie acz dyskretnie, bo jej się ogromnie podobał.
No i teraz żąda ode mnie wyjaśnień. Chce wiedzieć nie tyle, czy bohater istnieje naprawdę, ale "Co z tą Karoliną? Co jest między nimi?!"

Kochani Czytelnicy, przede wszystkim dziwiła mnie zawsze zuchwałość niektórych autorów wymyślających sobie bohaterów "znikąd". Moi istnieją, zapewniam. I z tego właśnie powodu nie mam prawa odpowiadać na pytania "co jest między nimi" inaczej, jak tylko przez moją książkę.
Więc czekajcie na drugi tom (oby i Wam, i mnie było dane go doczekać!), albo... piszcie do Karoliny ;)

A Gabriel ostatnio podciął włosy. Tyle tylko mogę ujawnić tej wiosny.

Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję wszystkim za uwagi o "Innych"!